
Czekając na wieczór
odcinek 1
Czekając na wieczór
Pamiętam bardzo dobrze tę pierwszą dyskretną fascynację, gdy 25 lat temu w upalne wakacyjne popołudnie pociąg relacji Olsztyn – Ełk wtoczył się leniwie na stację kolejową w Mikołajkach. Urokliwy budynek z czerwonej cegły witał zniecierpliwionych podróżnych łagodnym chłodem wnętrza i zbawiennym cieniem. Z otwartych drzwi sypał się tłum spragnionych wrażeń, młodych zdobywców Mazur. Z namiotami, z plecakami, przy dźwiękach gitar i ze śpiewem na ustach szykowali się na ostatni etap wyprawy – tym razem pieszej – do osławionej w legendach i wyśpiewanej w szantach Wioski Żeglarskiej.
Miałem wówczas 16 lat i wyjazd na festiwal szantowy do Mikołajek był najważniejszym wydarzeniem wakacji. Mimo że nie wybierałem się jeszcze wtedy na rejs, to to wspomnienie zawsze wraca, ilekroć próbuję sobie odtworzyć początek mojej przygody z żaglami. Namioty rozbiliśmy z tyłu jakiegoś domu i całe dnie szwędaliśmy się po wiosce żeglarskiej, słuchając spontanicznie śpiewanych szant, oglądając jachty i czekając na wieczór.
Kto kiedykolwiek był, lecz nie poznał magii mazurskich wieczorów, ten nie może się zwać szczęśliwym człowiekiem. Gdy rozpoczynał się koncert, miało się wrażenie, że odbywa się właśnie jakiś mistyczny rytuał połączenia. Że uczestniczy się w czymś doniosłym i prawdziwym, a ludzie dookoła wierzą, że każdy z nich jest na właściwym miejscu po to właśnie, by tańcem i śpiewem złożyć hołd niezgłębionej naturze Mazur. To była miłość od pierwszego wejrzenia, choć nie mogłem wtedy mieć pojęcia, z czym naprawdę wiąże się żeglowanie, urzekła mnie sama symbolika. Jak gdyby zmaterializowała mi się przed oczami istota życia i jakiś rdzeń egzystencji wołał głosem ludzi: “chodź, będziesz żeglarzem”.
Ilu z Was, Drogie Żeglarki i Drodzy Żeglarze zaczynało podobnie? Ilu inaczej? Ile ludzkich historii kryją sobą te żagle, które od setek lat rozpinamy nad pokładem, łudząc się, że nas zabiorą daleko od tego, co nazywamy codziennością. Jak wiele słów wypowiedziano i napisano o tej dziedzinie aktywności człowieka, o tym ludzkim utrapieniu i o tych snach o potędze? Co takiego tkwi w człowieku, że niepomny na swoją słabość i nijakość rzuca się desperacko między dwa żywioły z nadzieją zwycięstwa, które zawsze jest tylko tymczasowe?
W tym blogu chcę opowiedzieć o żeglowaniu, a nie o żeglarstwie. Dyscyplinę zostawimy podręcznikom, trenerom i instruktorom. My poszukajmy prawdy, w końcu nadchodzi wieczór, wiatr cichnie, a szantę nuci smutny księżyc, zerkając w śpiewniki gwiazd.
Tomasz Kukliński
Fot. Wojciech Makulec