
Styczniowy tydzień na Wyspach Kanaryjskich, cz. 1
Oceaniczna przygoda
Styczniowy tydzień na Wyspach Kanaryjskich, cz. 1
Zapadający zmrok krył powoli ulice Olsztyna. Przez okno wyglądało to niemal upiornie. Wiatr hulał po pustych ulicach, a zmarznięci przechodnie przemykali między smukłymi latarniami, których blask złotą poświatą oświetlał gęsto padające płatki śniegu. Styczeń w mieście bywa piękny i mroczny zarazem. Puste ulice, cisza, tęsknota, praca, dom, praca, dom, weekend, praca, dom. I tylko złośliwy czas wbrew nieutulonym pragnieniom wszystkich żeglarzy nie chce przyspieszyć swojego biegu i płynie konsekwentnie ze stałą prędkością. Czas jest dla żeglarzy jak flauta, dłuży się bez końca i zdaje się nie słuchać najszczerszych żądań, nie znać pradawnych zaklęć wiatru.
Z zimowego odrętwienia wybudził mnie dzwonek telefonu:
– Magister? Rejs jest do poprowadzenia. Wyspy Kanaryjskie, tydzień z dwiema rodzinami, skipperka, normalne stawki, w ferie, możesz?
Cześć, pewnie, nie wiem…w sumie, chciałbym, ale…zastanowię się? Dasz mi chwilkę?
Żeglarstwo potrafi zaskoczyć nawet w styczniu. Wyjechać na tydzień, nad ocean, poprowadzić jacht, wziąć odpowiedzialność za rodziny z dziećmi, pokazać żeglarstwo z jak najpiękniejszej strony i jednocześnie wymagać, dawać komendy, czasem krzyknąć? Zawsze są te same wątpliwości, zawsze ten sam lęk o własne kompetencje. Czy podołam?
Lęk – mój dobry znajomy, zaprzyjaźniłem się z nim. Gdybym go nie odczuwał, musiałbym zrezygnować z zawodowej skipperki. Ten lęk mobilizuje, motywuje i uczula, a na morzu jest najlepszym towarzyszem, zawsze doradzi ostrożność, zawsze podpowie i zawsze zamilknie, gdy usłyszy w moim głosie pewność podjętej decyzji.
Jasne, chętnie, biorę to. Dziękuję, Piotr.
Lot do Madrytu, przesiadka, czekanie, lot na Teneryfę, lądowanie, autobus, transport na południe wyspy. Wszystko działo się w jakimś oderwaniu od prawdy życia codziennego. Wyrwałem się z długich, ostrych szponów polskiej zimy, by żeglować przez tydzień po Atlantyku. Autobus w sennym tempie wiózł mnie po wyspie, której średnia dobowa temperatura w styczniu wynosi 180 C. Ocean wydawał się uśpiony falującym błękitem, bezkres przyciągał i przytłaczał. Jeszcze kilka, może kilkanaście godzin i zdam się na Twoją łaskę, powierzę Tobie swoje życie.
Cześć, Ty jesteś skipperem? – przywitał mnie pytaniem przedstawiciel armatora, na oko wyglądający na trzydzieści lat, długowłosy blondyn w okularach. Opalony i sprawiający wrażenie gładkiego, polskiego Hiszpana uwijał się przy sprzątaniu statku po poprzedniej ekipie. – Daj mi jeszcze chwilkę. – powiedział i zniknął we wnętrzu jachtu, na którym miałem żeglować przez najbliższy tydzień.
Oceanis 51.1 robił duże wrażenie. Szare burty i biały pokład wyróżniały się w marinie San Miguel na południowym wybrzeżu Teneryfy. Pogoda była wymarzona, świeciło słońce, wiał wiatr, statek i ja czekaliśmy na załogę, która lada chwila miała się zjawić w porcie. Jeszcze tylko formalności związane z przekazaniem jachtu i można było zajmować kapitańską koję i przygotowywać się do przyjęcia załogi. Kiedy zostałem na jachcie sam, a załoga zdecydowała się jeszcze na obiad miałem dość czasu, by poznać się bliżej z tą jednostką. 16 metrów długości, 4.80 szerokości, 6 zamykanych kabin, trzy wc/prysznice, silnik 110 Hp, dwie płetwy sterowe (O zgrozo – pomyślałem – jak tu zacieśniać cyrkulację?). Generator prądu, odsalarka, to wydało mi się oczywiste, ale zmywarka do naczyń, ekspres do kawy i wyjeżdżający na prowadnicach ze stołu czterdziestocalowy telewizor LCD? Spodziewałbym się tego raczej w apartamencie czterogwiazdkowego hotelu niż na oceanicznym statku, ale duch czasu jest chyba hedonistą i lubi przyjemność, więc nie narzekałem, a wszystkie funkcje, czynności, rozkład zaworów, instalacji, przycisków po prostu zapisałem w notesie, by dać ulgę zmęczonej pamięci i w razie czego wspomóc notatką swój kapitański autorytet.
Dzień dobry! Jest tu ktoś? Możemy wejść? – zabrzmiało z wołanie z pomostu.
Zaczyna się. – pomyślałem i wyszedłem przywitać załogę. Na pomoście otoczone torbami i plecakami stały dwie zaprzyjaźnione rodziny uśmiechniętych i sprawiających dobre wrażenie młodych ludzi. Rozpoczynał się pierwszy najważniejszy etap budowania autorytetu i atmosfery na rejsie – rozpoznanie.
Dzień dobry, oczywiście, zapraszam serdecznie. Cieszę się, że wreszcie się spotkaliśmy. Nazywam się Tomek, będę Waszym kapitanem. W żeglarstwie jesteśmy na “Ty”, więc wszystkim będzie łatwiej, jeśli od razu zaczniemy mówić sobie po imieniu.
Krótka wymiana uprzejmości, szczery uśmiech z obu stron, pomoc w dźwiganiu bagaży, w ształowaniu prowiantu, wody i rozmawialiśmy już ze sobą swobodnie, bez uprzedzeń, szykując się powoli do wspólnego żeglowania.
Bycie komercyjnym skipperem nie jest, wbrew obiegowym opiniom, wcale łatwym zajęciem. Istotą tego zawodu jest zapewnienie bezpieczeństwa wziętym na pokład osobom, często rodzinom z dziećmi. Załoga ma się czuć zaopiekowana, bezpieczna, chce pożeglować, ale i odpocząć, czasami chce kąpać się w zatoczkach, nurkować, często zwiedzać miasteczka i porty i jeść kolację w dobrych restauracjach (czy jakieś znam?) nocować na kotwicy pod gwiazdami, (a co jeśli akurat pochmurno?), oglądać wschody lub zachody słońca. Załoga ma marzenia, które właśnie chce spełniać, ja mam jej w tym pomóc, a często umożliwić. Czy zostaje tu jakaś przestrzeń na komendy, musztrę, a czasem podniesiony głos, czy wchodzi w grę zwykły kapitański “opieprz”, gdy coś pójdzie nie tak z winy załoganta? Jak to pogodzić?
Nie ma tu jednej uniwersalnej rady, choć uważam, że profesjonalna skipperka to nie tylko umiejętności żeglarskie, choćby były niesamowicie wielkie, tylko cały szereg innych kompetencji, powiedzmy społecznych, dzięki którym wytwarza się atmosfera wzajemnego zrozumienia i szacunku, których nie trzeba wymuszać manifestacjami autorytetu formalnego. Gdy pominiemy pecha, sztormy, awarie, kolizje i inne losowe przypadki najgorsze rejsy to takie, w którym załoga wykonuje polecenia kapitana z niechęcią, wewnętrznie zbuntowana, podzielona i zła. Niektórym bycie kapitanem statku służy do wzmacniania swojego ego, inni dowodzą załogą, chowając ego bardzo głęboko, pozwalając, by w jego miejsce przemawiały umiejętności, życzliwość i wiedza. A jeśli trzeba będzie podnieść głos? W uzasadnionych przypadkach jest to nawet konieczne, załoga musi wiedzieć, że za sterem jest ktoś, kto – mówiąc kolokwialnie – nie wymięka.
Noc minęła spokojnie. Wieczorek zapoznawczy pozwolił wszystkim poznać się jeszcze lepiej, jedyne co niepokoiło, to prognoza pogody. Zapowiadał się wymagający rejs. Wiało coraz mocniej.